źródło |
Sposoby,
na jakie zazwyczaj się odchudzamy są bardzo, powiedziałabym, oklepane.
Standardem jest już noworoczne postanowienie pt: "zaczynam o siebie
dbać, przechodzę na dietę, biorę się za ćwiczenia.". Rok w rok od 2
stycznia obroty wszystkich siłowni w kraju wzrastają kilkukrotnie, kiedy
to każdy szanujący się Polak, pełen zapału i dobrych chęci, nie do
końca jeszcze wytrzeźwiawszy po sylwestrowych szaleństwach, wyciąga z
dna szafy przykurzony dres, czyści buty sportowe kupione wiele lat temu
(w gruncie rzeczy nadal prawie nówki sztuki) i zachodzi w głowę, gdzie
podziała się ta świetna torba sportowa kupiona w 2007...?
I
tak przez kilka kolejnych dni sale fitnessowe pękają w szwach, sprzęty
na siłowni poddawane są skrajnie wielkim obciążeniom, a jęki dobiegające
z okolic ławeczek do ćwiczeń i steperów z powodzeniem mogłyby posłużyć
jako soundtrack wyjątkowo mrożących krew w żyłach produkcji.
Całość
zazwyczaj trwa nie dłużej niż do połowy stycznia, kiedy to nagle
dociera do nas, że waga poszła już całe pół kilo w dół, a do wakacji
przecież jeszcze tyle miesięcy, że przy takiej intensywności treningów
niechybnie grozi nam nie tylko pozbycie się ukochanej oponki z brzucha,
ale w skrajnym przypadku nawet anoreksja. Dlatego też w trosce o
bezpieczną przyszłość, z lekkim ukłuciem w sercu, szybkim ruchem wsuwamy
naszą torbę treningową pod łóżko, jednocześnie sięgając po czekoladę i
pilota do telewizora
Do
całej historii powracamy ze smutkiem w okolicach połowy maja, kiedy to
ciepła pogoda zaczyna wymuszać na nas zrzucanie kolejnych warstw
odzieży. I nagle następuje konsternacja z rodzaju tych dosyć przykrych,
czyli ze smutną miną patrząc w lustro pytamy sami siebie "gdzie są moje
noworoczne postanowienia?". Otóż zostały zapewne na styczniowej siłowni,
kiedy to już samo zawiązanie butów w szatni wywołało nieprzyjemne
łamanie w krzyżu, a 15 minutowy spacer na bieżni zaowocował ciśnieniem
niebezpiecznie zbliżającym Cię do omdlenia.
Po
maju nadchodzi czerwiec, potem w błyskawicznym tempie mijają lipiec i
sierpień, kiedy to z kwaśną miną na plaży nad Bałtykiem nerwowo
zasłaniasz się pareo, w głębi duszy przeklinając (o ironio!) nie swoje
lenistwo, ale te wszystkie wysportowane i chude jak szczapy laski, które
krążą wokół Ciebie przyprawiając Twojego faceta o oczopląs i jak nic
wiedzą, że i w tym roku nie zrobiłaś absolutnie nic, żeby czuć się i
wyglądać lepiej.
Dlatego właśnie apeluję - jeśli planujecie wprowadzić w swoim życiu gruntowne zmiany, nie róbcie tego dlatego, że robią to wszyscy, właśnie teraz i w tym momencie. Zróbcie to wtedy, kiedy same uznacie, że jesteście na to gotowe. Nawet jeśli ta przełomowa chwila nastąpi w listopadzie, w środku nocy, z wtorku na środę. KAŻDY moment jest dobry, żeby wprowadzić zmiany na lepsze.
źródło |
Ja ostatnio trochę zaniedbałam swoje treningi, ale to przez tymczasowy brak motywacji. Tak jak piszesz, trzeba robic to dla siebie, a nie dla innych. :))
OdpowiedzUsuńZgadzam się z każdym słowem - wielki zapał większości osób(również mój) opada szybciej, niż powstał. A postanowienia, kolejne poniedziałki niewiele dają. Przed taką decyzją należy najpierw pogadać szczerze z samym sobą :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, A
Hahah ,a ja się pytam gdzie jest nasza silna wola? Przecież nic się samo nie wydarzy :)
OdpowiedzUsuńZapraszam http://malinoweciernie.blogspot.com/